Czy odmowa przyjęcia mandatu przez radnego powinna mieć konsekwencje prawne? [FELIETON]

0
871

W nadchodzących wyborach mogą pojawić się różnego typu kandydaci, którzy uzyskają mandat do pełnienia funkcji radnego. Co jednak w przypadku kiedy takie osoby nie podejmują misji, choć wszystkich przekonywali, aby na nich głosować i przyjmują zupełnie inną funkcję? Czy można to nazwać oszustwem, skoro od początku wiedzieli, że taka będzie ich decyzja?

Wyobraźmy sobie, że w małej miejscowości dwie osoby chcą być wójtem. Jedna z nich robi niezwykle profesjonalną kampanię, trafia w serca społeczeństwa i z wielką przewagą wygrywa wybory, po czym nie przyjmuje mandatu i podejmuje pracę w starostwie jako członek zarządu, sekretarz albo w prywatnej firmie zarabiając znacznie więcej. Abstrahując od tego, że naraził podatników na ogromne koszty, bo wybory muszą odbyć się ponownie, to również oszukał swoich wyborców, którzy mu uwierzyli, namawiali innych i głosowali.

W przypadku kandydatów chcących objąć urząd wójta czy posła taka sytuacja praktycznie się nie zdarza, jednak w przypadku kandydatów na radnych zdarza się już częściej. Istnieją bowiem dwie grupy kandydatów.

Kandydaci faktyczni i naganiacze

Pierwszą z nich można określić jako kandydatów faktycznych, czyli takich, którzy chcą objąć funkcję. Nikogo nie oszukują, czasem mają dość tego, co robili dotychczas. Ludzie ci chcą zmienić środowisko, byli radnymi w powiecie ale idą do gminy, bo np. tego wymaga sytuacja, często są społecznikami czy po prostu samorządowcami w dobrym tego słowa znaczeniu. Prowadzą uczciwą kampanię, co nie znaczy, że nie zachwalają siebie.To normalna sprawa, że chcą się przedstawić w dobrym świetle. Obejmują urząd i pracują z różnym skutkiem, ale uczciwie robią to na co ich stać. Czasem mają już dość wiecznej walki o kilka krawężników z wójtem czy starostą, która trwa 4 lata, czasem po prostu chcą zmienić środowisko albo zmienić rodzaj samorządu. Nie są nieudacznikami, mają swoją bazę, zasługi, ludzi itd.

Drugi przypadek to naganiacze na listy. Jedni z nich to ludzie świadomi bądź nieświadomi albo zmuszeni wręcz do jakiegoś kandydowania, bo np. wójt szuka kogoś na swoje listy, nikt z nim nie chce za bardzo iść, gdyż pokłócił się już nawet ze sprzątaczkami w starostwie, więc „sugeruje” aby jakiś pracownik podległej mu instytucji np. OPS-u, służb komunalnych, szkoły itd. startował z nim w wyborach, tym samym przekazując na niego swój autorytet i poparcie, często ze szkodą dla właśnie tej osoby, która z nim idzie. Pracownik takiej jednostki, jak OPS, może być radnym, kierownik nie może pełnić tej funkcji w gminie, która go zatrudnia. Ludzie ci czasem nie mają wyjścia i muszą startować, choć również oni mogą z tego wyjść zwycięsko. Drugi przypadek kandydatów w tej grupie to świadomi gracze, aby nie powiedzieć oszuści, którzy biorą udział w większej grze, ale wie o tym tylko lider, owa grupa i część osób, którzy znają się na takim mechanizmie i wiedzą, jak to funkcjonuje. I tak np. ktoś startuje do rady powiatu, prowadzi super kampanię, wszystkich namawia, ma wiele pomysłów i nagle z jakichś powodów, których nie podaje nikomu rezygnuje i zostaje np. wiceburmistrzem. W tym przypadku należy się zastanowić co czują wyborcy, którzy na niego oddali głos i osoby, które nieświadomie namawiały, aby na niego głosować. Miał przecież walczyć o drogi powiatowe, osoby niepełnosprawne i wiele innych zadań, których nie mają gminy. Po to te osoby na niego zagłosowały.

Wygrywa 40-letnia kobieta, do rady wchodzi 75-letni mężczyzna

Wyobraźmy sobie zatem, że jedynką na liście do samorządu z jakiegoś lokalnego komitetu jest kobieta, która w kampanii wyborczej podkreśla, że samorząd potrzebuje kobiet i prezentuje program skierowany dla kobiet. Mówi na przykład o większej roli kobiet w komisjach, o powołaniu różnych zespołów wspierających kobiety, szczególnie samotne matki itd. Zostaje wybrana i nie przyjmuje mandatu. Głosy jednak pozostają na liście, bo tak to jest skonstruowane i „w jej miejsce” wchodzi do rady 75-letni mężczyzna o całkiem sprzecznych z nią poglądach. Komitet, z którego startowali nie był partyjny, więc były tam osoby o różnych poglądach. Ów mężczyzna twierdzi na przykład, że kobiety powinny siedzieć w domu, przy garach, a komisje i programy finansowe dla samotnych matek to niepotrzebne obciążanie budżetu gminy czy powiatu, wpierające jedynie patologię.

Jak zatem mają się czuć wyborcy, którzy głosowali na konkretną 40-letnią, wykształconą kobietę, zajmującą się biznesem od wielu lat, a swoimi głosami wybrali byłego członka Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, którego jedynym sukcesem była wizyta w Budapeszcie? Czy nie jest to oszustwo wyborców, które dopuszcza polskie prawo?

Głosujmy świadomie!

Należy się zatem zastanowić czy nie należałoby wprowadzić zmian w prawie tak, aby osoba nie przyjmująca mandatu ponosiła konsekwencje prawne chociażby w postaci braku możliwości startu w kolejnych wyborach, albo jakieś konsekwencje finansowe. Drugą kwestią jest też to, czy głosy powinny dalej być na tej liście, z której osoba ta kandydowała? Konsekwencje powinien też mieć komitet wyborczy, wtedy na pewno nikt tak lekko nie grałby w tę grę.

A jeśli już nie zanosi się, aby takie zmiany zostały wprowadzone, to jako wyborcy powinniśmy się bardziej przyjrzeć, kto ubiega się o mandat i kto widnieje oprócz jedynki jest na liście (a także w jaki sposób jest ona skonstruowana). Czy czasem nie głosujemy na jakiegoś naganiacza o miłym uśmiechu i z wieloma pomysłami, który ma tylko za cel wykorzystać nas dla własnych celów, a wybory są jedynie trampoliną, aby skoczyć wyżej. Pamiętajmy, że każdy nasz głos jest bardzo ważny i powinniśmy wiedzieć komu go oddajemy, bo w jakimś stopniu oddajemy w ten sposób część siebie.

Fryderyk Kamczyk