Winny musi być! – z cyklu „Okiem malkontenta”

0
1226

Winny musi być!

Do tej pory PiS na każdą okoliczność jakiegokolwiek niepowodzenia miał w zanadrzu zdanie kluczowe – „Wina Tuska”. Powtarzane do znudzenia, sprawdzone i niezawodne. Lud Kurskiego i Ojca Tadeusza łykał tę prawdę objawioną, jak pelikan rybę. W tym temacie nic się nie zmieniło. Elektorat jest twardy i niezawodny, zwłaszcza, że „plusy” sypią się jak z rękawa otwierając drzwi do dóbr, na które do tej pory trzeba byłoby zapracować lub zaoszczędzić. Te plusy pomagają (też), cieszą, bawią, rozleniwiają (wielu), powszechnieją, a nawet prześladują. Bywają też dołujące, typu – „kup se krowę, zrób se dziecko, to też dostaniesz”, zwłaszcza że (wprawdzie nie w tej formie, ale w wymowie tożsame) padają z ust polityków partii rządzącej.

Dziś na stole obok herbaty trafiłem na opakowanie leku pt. „Skurcz Plus”. Stąd mogę podejrzewać, że w lodówce też trafię na jakiegoś lekowego „plusa”. Skoro rynek leków ostatnio ledwo dyszy, bo podobno Chińczycy zawiedli w produkcji i dostarczeniu komponentów (jest winny – sic!), to lokalne (szemrane) firmy ani chybi zaczną rozprowadzać leki na cukrzycę, ischias i „ombajn” reklamując je w TV ze znaczkiem „plus”. To się sprzeda, jak ciepłe bułeczki. Eksperci z tzw. „Służby Zdrowia” mają na to gotową receptę powtarzaną w TV-śniadaniowej – „nie kupujcie!”. Co zatem proponują w zamian? Oczywiście dobre słowo. W tej sytuacji to chyba tylko Kaszpirowski był lepszy, bo więcej ludzi w niego wierzyło.

Rozpoczęto też (tak mówią) potężne inwestycje, jak przekopanie mierzei, budowę portu lotniczego na skalę europejską, śmiały program zbudowania samochodu elektrycznego (jeszcze go nie ma, a już obiecują dofinansowanie). Są nawet pieniądze na zwiększony kontyngent wojsk amerykańskich, żeby drażnić sąsiada. Do tego za myśliwce F-35 zdaniem ministra Błaszczaka zapłacimy więcej, bo kiedy Amerykanie sprzedawali tanio, to rząd PO nie chciał kupować. Znów wina Tuska. A czy teraz ktoś nas zmusza?

Pomimo naszych protestów, niebawem ułożą kolejną „dwururę” na dnie Bałtyku. Zachód policzył, że będzie taniej. My zaś patriotycznie zasilimy kieszenie Amerykanów za droższy gaz skroplony. Taką politykę dywersyfikacyjną można by nazwać dywersyjną. Pomyśleć, że z obopólną korzyścią w latach 90. planowano ułożyć rurę przez Polskę. Wtedy rząd Jerzego Buzka się nie zgodził (1999/2000), a później premier Kaczyński (2007) odmówił. Zatem Putinowi pozostało dno Bałtyku. Wprawdzie drożej, za to z pominięciem „niewygodnego” kraju dla tak ważnego tranzytu. W 2008 Tusk próbował problem bałtyckiej rury odkręcić, ale bezskutecznie (znów jego wina niezależnie od punktu widzenia). Jednak taka rura przez nasze terytorium byłaby „żyłą złota” na pokolenia (przeliczając koszty transferu). Trzeba przyznać – nienawiść i głupota rujnuje. Ktoś powie – Putin zakręci! Nie! Nie zakręci. Po to buduje rurę przez Bałtyk, żeby korzyści były obopólne, a nieobliczalna Polska czy bratnia nam Ukraina mu w tej operacji nie przeszkodziły. Możemy się tylko martwić o to, czy zawór na rurze biegnącej do nas przez Ukrainę (Zachodowi przestanie wtedy „zagrażać”) będzie regulowany politycznie, czy gospodarczo. Ten dylemat leży w gestii miłościwie nam panujących, do których w tej kwestii nie mam żadnego zaufania! Mogę tylko podejrzewać (najczarniejszy scenariusz), że Putin może nam pokazać „Gest Kozakiewicza”. Wtedy pozostanie nam tylko USA i Katar do rozmrożenia.

Rozpisałem się o winach Tuska, a właściwie chciałem wspomnieć, że ostatnio o nim jakoś cicho. Czyżby nam przestał „szkodzić”? To tylko cisza przed burzą, bo strach przed jego ewentualnym powrotem wywołuje panikę generującą irracjonalne działania propagandowe obozu rządzącego. PiS wygrało ostatnie wybory. Praktycznie cały rząd załapał się na krzesła (fotele) unijnego (wysokopłatnego) parlamentu. Czekając na intratne posady nie mogą od razu atakować Tuska, bo takie akcje mogłyby zaszkodzić. Najpierw należałoby się okopać na zdobytych głosami lub negocjacjami pozycjach, a później zaatakować. Jednak na początek od razu strzelono sobie w kolano. Idąc tropem antyunijnych akcji (usunięcie flagi UE z przestrzeni rządowej „propagandy” przez panią premier Szydło, określeniem Unii mianem „wyimaginowanej wspólnoty” przez aktualnie panującego nam prezydenta), nie wstali podczas odtwarzania hymnu UE w czasie uroczystości „nowego parlamentarnego rozdania”. Można się zagapić na mszy św. zwłaszcza w przypadku ludzi niepraktykujących, ale w Parlamencie Europejskim taki lekceważący, ostentacyjny gest PiS-owskiej grupy nie mógł przejść niezauważalnie.

Dyplomatyczną niezręcznością, czy głupim uporem należałoby nazwać powtórne wystawienie byłej naszej pani premier na stanowisko szefowej komisji zatrudnienia i spraw socjalnych UE      w świetle dyplomatycznych niepowodzeń zaliczonych ostatnimi czasy na unijnym forum. Wypowiedź naszej kandydatki  – „… Być może jestem jedną z niewielu osób na tej sali, dla której wartości, te prawdziwe wartości europejskie, które tworzą naszą wspólnotę i z których nasza wspólnota wyrosła, są bardzo ważne …” pokazała, że większość przedstawicieli krajów Unii odrzuciła te „prawdziwe” wartości. Opowiedziała się za wolnością, demokracją i praworządnością – nie za „korzeniami”. Może też obawiano się, że spróbuje wprowadzić na obradach komisji (ostatecznie przewodnicząca) nowe sposoby ich prowadzenia według standardów lansowanych w naszym parlamencie podczas bieżącej kadencji (wypowiedzi poza trybem, wyłączanie mikrofonu, niedopuszczanie do głosu, nocne obrady i głosowania itp.). Dorzuciłbym jeszcze pytanie: – co to za kraj, w którym premier rządu głosuje przeciwko swojemu przedstawicielowi w najwyższych władzach UE, a następnie sama startuje w wyborach na unijne stanowisko? Polityka to jeszcze, czy już tylko reprezentowane wartości”?

Sam Prezes klęskę kandydatki wytłumaczył na swój sposób: – zapłaciła za to, że jest przedstawicielką katolickiego kraju i uznaje chrześcijańskie wartości. Dodał jeszcze, że stało się to wbrew pewnym porozumieniom na najwyższym szczeblu. Winą obarczył jeszcze rozprężenie w UE i ostrą ofensywę skrajnej lewicy. Dzięki prezentowanym chrześcijańskim wartościom pani premier wygrała unijne wybory u nas, przypomniał Prezes. Rechrystianizację Europy trzeba będzie odłożyć na później (to moje) …

Radość wielka jednak w obozie rządzącym się objawiła. Udało nam się skutecznie zablokować kandydaturę Fransa Timmermansa, zaś wybrana przy naszym (aczkolwiek niechętnym) poparciu Ursula von der Leyen na szefową Komisji Europejskiej podczas ostatniej wizyty w Polsce odebrana została pozytywnie (pewnie dyplomatycznie też chce coś ugrać). Według Morawieckiego w rozmowie nie wspomniała ani słowem o praworządności – największym problemie Polski w UE od początku „majstrowania” przy prawie przez PiS. – Hurraaaaa!!!

Należy jednak dodać, że nowa szefowa jest bliską znajomą Macrona, stąd radość może być przedwczesna. Ważniejsze stanowiska do objęcia w Unii umknęły nam sprzed nosa (na własne życzenie), a rząd się cieszy, że nasza pozycja w Unii rośnie.

Jan Psota