Komputer pokładowy wskazał – z cyklu „Okiem malkontenta”

0
1102

Komputer pokładowy wskazał …

We wtorek 27 lutego: samochód z prezydentem Andrzejem Dudą najechał na separator oddzielający jezdnię od torowiska na moście Powstańców Śląskich w centrum Krakowa. Jak poinformowała Służba Ochrony Państwa komputer pokładowy prezydenckiego auta wskazał na obniżony poziom powietrza w przedniej prawej oponie. Prezydent wraz z pierwszą damą przesiadł się do innego samochodu i pojechał na spotkanie do Bochni.– Tyle komunikat.

Informacja jest tak lakoniczna, że umknęła wieczornym Wiadomościom w TVP1, za to stacje nieprzyjazne Polsce ją rozdmuchały. Ostatecznie auto prezydenckiej pary tylko zawisło na betonach oddzielających jezdnię od torowiska tramwajowego, na które kierowca pancernego BMW zamierzał wjechać. Gdyby mu się to udało, a z przeciwka jechał tramwaj, to motorniczy miałby przechlapane. Jedynie wyskoczenie z szyn i skręcenie w krzaki mogłoby go uchronić od odpowiedzialności karnej.

Że nie podano tej informacji, można zrozumieć (polityka tylko dobrych wiadomości), ale po co komu wiedzieć, że komputer pokładowy wskazał obniżony stan powietrza w oponie? Żeby wytłumaczyć, dlaczego auto nie mogło kontynuować dalszej jazdy wystarczy zasłonić się procedurami. Nie po to by winić starą ekipę, że opon nie zmieniła. Przecież każdy wie, że wszystkie stare auta dawno wytrzaskali w kolizjach. Teraz kolej na nowe. Suweren przecież nie szczędzi grosza na bezpieczeństwo swoich przywódców.

Jedynym oszczędnym jawi się w tej branży wiceminister Gowin. Wbrew procedurom bezpieczeństwa niespełna rok temu wracał z Zakopanego do Krakowa rządową limuzyną na „kapciu”. Koszt zniszczonej opony szacowany jest na półtora tysiąca, co jest drobiazgiem w porównaniu z kosztami działania według procedur. Gdyby jeszcze (nie daj Boże) w ramach oszczędności wpadł na pomysł wymiany koła w jakimś przydrożnym warsztacie, a potem jeszcze coś by się wydarzyło, to po chłopie (mam na myśli mechanika).

W świetle tego wydarzenia nie dziwię się oszczędnościowemu działaniu wiceministra, bo kilka dni temu ujawnił w Radiu Zet, że kiedy był ministrem od sprawiedliwości w rządzie PO nie „starczało mu do pierwszego”. Nie mógł związać końców – dodał. Widocznie miał za krótkie, zauważył ktoś z PO. Teraz jego pensja (17 tysięcy miesięcznie) i nagrody o wiele przewyższają tamte z PO (ostania nagroda – 65 tysięcy). Tyle też pani premier sama sobie przyznała. No cóż – poszła za ciosem. Skoro cały rząd (ministrowie, wice, podwice, podpodwice) biorą średnio po 50 tysięcy, to ja gorsza?

Jak teraz obraz tych działań porównać z przedwyborczymi obietnicami taniego państwa? Wspomnę jeszcze przypisywany poprzednikom „krzyk odrywanych od koryta”, kiedy wymieniano ich na swoich. Gdyby chociaż starano się obsadzać najważniejsze stanowiska ludźmi o właściwych kompetencjach. Najważniejsza była jednak podmiana przy korycie, co nieraz skutkowało przysłowiowym „zabiciem kury”. Przykładem może być stadnina w Janowie Podlaskim, która przez dziesiątki lat pracowała na światową klasę, a w ciągu roku została sprowadzona do zera. Strata nie do odbudowania!

Aktualnie koryto ciągle się poszerza, żeby było więcej stanowisk dla swoich. Dodaje się jeszcze przystawki, żeby można dolewać za „ciężką pracę”.

Podsumuję to kilkoma słowami „Ballady o Cysorzu” Tadeusza Chyły: „Cysorz, to ma klawe życie, oraz wyżywienie klawe ….”. Konkluzja na końcu: „… dobrze, dobrze być cysorzem, choć to świnia i krwiopijca.”

Jan Psota

Ps.:

Może by tak wprowadzić zwyczaj porównywania ilości etatów i wynagrodzeń w połowie kadencji każdego rządu w stosunku do poprzedników. W kampaniach wyborczych zwykle obiecuje się prowadzenie cięć w tych tematach. Po zdobyciu władzy od razu o tym się zapomina.

Aktualnie obserwujemy wolnoamerykankę w tym zakresie niespotykaną od początku transformacji. Pod pretekstem „głodowych wynagrodzeń”, „ciężkiej pracy” porównywania do wysokich zarobków w sektorze prywatnym, bez skrupułów sięga się po pieniądze podatnika.