Rodzina na swoim – z cyklu „Okiem malkontenta”

0
1599

Rodzina na swoim

Temat wprawdzie trochę przedawniony, ale wart poruszenia. Pod koniec stycznia sejm uchwalił, a prezydent niezwłocznie podpisał szokującą (myślę, że nie tylko dla mnie) ustawę o służbie dyplomatycznej. W nieprzychylnych rządowi mediach od razu nazwanobublem, gniotem, potworkiem i innymi podobnie brzmiącymi określeniami. Bubel, nie bubel, ale ważne, że dotyczy polityki zagranicznej, która ostatnio praktycznie leży. Czyżby znów z winy Tuska? Po pięciu latach dzielenia i rządzenia przypomniano sobie o poważnym ugorze do zagospodarowania. Około 1500 ludzi można jeszcze wymienić na swoich. Zatem główny nacisk położono na wymianę kadr na placówkach dyplomatycznych. Widocznie dotychczasowe ustawowe wymogi stanowiły dość wysoki próg, dlatego postanowiono go obniżyć. Tym samym nowo mianowani ambasadorowie kwalifikacji dyplomatycznych, wyższego wykształcenia ani znajomości języków obcych już nie będą potrzebować.

Zdaniem ustawodawcy nowe przepisy mają dostosować dyplomację do współczesnych warunków i wyzwań. Dodatkowo projekt ma być także odpowiedzią na konstytucyjnie uwarunkowany kształt polityki zagranicznej prowadzonej zarówno przez rząd, jak i prezydenta. Pracownicy zagraniczni nie będą musieli kończyć prowadzonej przez Akademię Dyplomatyczną aplikacji dyplomatyczno-konsularnej. Do tego dołożono ważny przepis: pracownik służby zagranicznej nie będzie mógł publicznie manifestować swoich poglądów politycznych. W tym przypadku nieznajomość języka jest jak najbardziej pożądana, bo przecież taki ambasador nie będzie manifestował przy pomocy tłumacza. Na imprezach czy innych spotkaniach tajemnicy dyplomatycznej też nie zdradzi. Ustawodawca zadbał o to, bo nawet wśród najbardziej zaufanych (nieraz i w rodzinie) może się trafić jakaś „czarna owca”, która narobi problemu wizerunkowego.

Służbę zagraniczną buduje się dziesiątki lat, a niszczy się jedną ustawą – powiedział poseł Teofil Bartoszewski. Wielkie mi rzeczy. Światową pozycję stadniny w Janowie też budowano dziesiątki lat, a jednym ruchem kadrowym „dobrej zmiany” sprowadzono ją do parteru. Wizerunek nie został nadszarpnięty. Został po prostu zniszczony. I kto się tym przejmuje?

Dyplomacja to sztuka rozwiązywania problemów w stosunkach z innymi państwami, umacniania pozycji własnego kraju oraz promowania jego interesów na arenie międzynarodowej. Do tej pory myślałem, że ambasador w służbie dyplomatycznej powinien być postacią nietuzinkową, wykształconą, doświadczoną i wykazującą się znajomością języka kraju, do którego został delegowany. Teraz okazało się, że progi kwalifikacyjne dla „swoich” do reprezentowania naszego kraju na arenie międzynarodowej są za wysokie. O tym, że o wizerunek należy dbać i go kształtować, bo sama ustawowa ochrona niewiele pomoże, jak zwykle nie pomyślano.

„Dobra zmiana” dla poprawy wizerunku Polski w oczach świata ma lepszy pomysł. Pytanie, czy skuteczny? Założona w 2016 roku „Polska Fundacja Narodowa” już w pierwszym roku działalności pochłonęła 100 milionów złotych. Jej misją jest promowanie sukcesów polskiej nauki, bogatej kultury, wspaniałej historii i niepowtarzalnej przyrody. W ramach tej działalności żegluje sobie wyselekcjonowana ekipa po morzach i oceanach oderwana od polskiej rzeczywistości. Wciska filmowy kit o bohaterskich działaniach premiera, kiedy to za młodu obalał komunizm i o niepowtarzalnej przyrodzie, bazując chyba na starych przekazach. Opiewa wspaniałą historię eksponując naszą martyrologię by postawić nasz naród w miejscu wybranego. Co do nauki, to raczej niezręcznie byłoby się chwalić destrukcją prowadzoną przez ostatnich ministrów. Ale kto wie? Ludzie na całym świecie kochają bajki.

Jan Psota