Wypalanie gorącym żelazem – z cyklu „Okiem malkontenta”

0
1393

Wypalanie gorącym żelazem

Każdy przypadek oszustwa będzie piętnowany i wypalany gorącym żelazem – zapowiedział minister rolnictwa Jan Ardanowski (dotyczyło to ujawnionego materiału o polskich ubojniach i sprzedaży mięsa z chorego bydła). Słowa mocne, medialnie ostre, a nawet prowokujące! Wreszcie znalazł się minister, który z własnego podwórka wytrzebi ten proceder do cna (ostatecznie metoda powinna być skuteczna), bo na przestrzeni wieków odnotowano wiele przykładów takiego działania z pozytywnym skutkiem.

Jednak w dzisiejszych czasach takie teksty straciły na swojej wymowie, bo jeżeli teraz nikt nikogo nie przypala gorącym żelazem „w rzeczy samej”, to takie gadanie służy tylko nadawaniu wartości pierniczeniu „trzy po trzy”. Dodam, że posługują się tym tekstem wszystkie opcje polityczne w zależności od potrzeb. Na bieżąco „wypalają” wszelkie patologie, próby oszustwa, nielegalnych działań itp. Ogólnie rzec ujmując – „medialne bicie piany” zwykle w osłonie swoich zaniedbań w kierowaniu resortem.

Pierwszą rzeczą o jakiej się wtedy dowiadujemy bywają zapowiedziane „działania naprawcze”. Na początek umniejsza się wagę afery, bo w skali całej działalności to są tylko mało znaczące incydenty. Następnie zwala się winę na poprzednie władze ujawniając wieloletnie zaniedbania, złe prawo i niedofinansowanie branży, braki kadrowe itp. Dymisje bezpośrednio odpowiedzialnych, czego należałoby się spodziewać, raczej nie są brane pod uwagę. Przecież dobra zmiana już dawno usunęła tych nieudolnych zamieniając na swoich (lepiej opłacanych, a jak się okazuje – ciągle za mało). W tej sytuacji pewną niezręcznością jest powoływanie się na tzw. „wieloletnie zaniedbania”. Było przecież kilka lat na naprawę. Mamy przecież przykłady ekspresowego „malowania” ustaw przez obecne władze, zwłaszcza kiedy Wielki Brat pogroził palcem. Chciano wtedy ustawowo poprawić nasz wizerunek na świecie w ramach tzw. wstawania z kolan.

Tym razem zepsuliśmy sobie wizerunek solidnego partnera handlowego, którego żadna ustawa nie poprawi. Straty gospodarcze przez ten „mało znaczący incydent” mogą być znaczne.

Właściwie, to w naszej krainie mlekiem, miodem i socjalnymi plusami płynącej pod czujnym okiem propagandy Kurskiego byłoby, jak w niebie, gdyby nie obce media. Nie byłoby żadnych afer i przekrętów zasługujących na wypalanie gorącym żelazem. Wychodzi na to, że głównymi winowajcami są dziennikarze Superwizjera i Wyborczej. Mam wśród swoich znajomych żarliwie praktykujących w celu zasłużenia sobie na stosowne miejsce w niebie takich, którzy chętnie potopiliby dziennikarzy z TVN i Wyborczej, a ich siedziby i redakcje zaorali. Stąd podejrzewam, że wina tych mediów jest bezsprzeczna. Zastanowić by się zatem należało, jak wygląda specjalne miejsce w piekle dla ujawniających afery, których pokłosie odbije się spadkiem wizerunku i wymiernymi stratami w naszym handlu z UE. Na swoje usprawiedliwienie mogą mieć tylko to, że od razu nie polecieli z tym do Brukseli.

Wyemitowany materiał pokazujący sposób transportu chorego, okaleczonego (połamane nogi) bydła pod nóż urągał wszelkim zasadom człowieczeństwa. Do tego jeszcze padało beztroskie stwierdzenie – „to jest powszechne”. W tym łańcuchu prowadzącym mięso na stół, oprócz handlarzy, przewoźników, pośredników, rzeźników, kontrolerów weterynaryjnych, istotnym ogniwem jest sam hodowca. Przecież zdaje sobie sprawę, że handlarz kupujący takie bydło nie zabiera go do utylizacji tylko do rzeźni. Do tego dla pomniejszenia straty chociażby o niewielką gotówkę reagował na oficjalne ogłoszenia w prasie lub Internecie w stylu: „Kupię krowę w każdym stanie”. Chodziło oczywiście o stan, który nie kwalifikował zwierzęcia do rzeźni. Do tego handlarz gwarantował „załatwienie” dokumentów weterynaryjnych w celu legalnego wyrejestrowania chorej krowy.

Jan Psota